coca cola jako sos?

znalazłem ostatnio przepis na kurczaka w coca-coli.

stwierdziłem, że zrobię. wynik wstępny: dobre. spodziewałem się czegoś tragicznego, a wyszło całkiem całkiem. na tyle dobrze, że będę dalej testował (co jakiś czas) jak najlepiej udoskonalić przepis.

tym razem – jako, że była to tylko próba – nie ma zdjęć.

ale przepis jest ultra trywialny.

pierś kurczaka (ilość zależna od apetytu). wrzucamy w brytfannę wysmarowaną masłem (używam szklanej, ale dowolna się nada).

osobno przygotowujemy sos: mieszamy coca-colę z … ketchupem. w proporsji 1:1. czyli – filiżanka coli, filiżanka ketchupu.

sosu musi być tyle by po wlaniu do brytfanny przykryło kurczaka w całości.

do tego trochę soli i pieprzu – do smaku. sam użyłem ketchupu hellmannsa – ostrego. oczywiście cola standardowa, a nie żaden “light".

brzmi mało ciekawie? poczekajcie aż zmieszacie colę z ketchupem. wygląda zdecydowanie tak sobie.

ale, przemóżcie się. mieszankę kurczak w sosie, zostawcie gdzieś na boku na kilka godzinek. później: piekarnik na 180 stopni, 40 minut pieczenia i gotowe.

do tego jakiś dodatek typu ryż i już.

całość jest prosta jak gwóźdź. i całkiem (szokujące) smaczna.

gotowanie na filmie

jak może zauważyliście co jakiś czas robię sesję zdjęciową nt. gotowania.
jakiś czas temu zauwazyłem, że wszystkie książki z przepisami są pisane dla ludzi którzy już umieją gotować. po prostu takie przypominajki. o dużej ilości rzeczy nie mówią, lub traktuja jako oczywiste i warte tylko jednego słowa.
stąd wzięła się wizja fotografowania (nie mam kamery, bo jakbym miał to bym kręcił filmiki).
dziś trafiłem na stronę videojug. zawiera ona filmy pokazujące różne rzeczy które można robić w życiu. nie tylko gotowanie. zajmowanie się zwierzakami, majsterkowanie, sporty, maseczki pielęgnacyjne itd.
ale to część kuchenna mnie zauroczyła.
każdy przepis jest sfilmowany. bez udziału aktorów – po prostu pokazują co i jak się dodaje, jak się miesza, ile czasu. co trzeba mieć. filmy są po angielsku co może lekko utrudniać (ktoś wie czemu w przepisie na jambalayę mówią "green pepper" a pokazują coś co wygląda jak poszatkowana zielona papryka?).
ale poza tym – cód, miód i orzeszki. są przepisy na praktycznie każdy rodzaj żarcia. od zup, przez dania główne, desery aż po takie ciekawostki jak sałatka "coleslaw" znana choćby z kfc.

eksperymenty kuchenne – kurczak w porach

od poprzedniego wpisu kuchennego minęło już trochę czasu (w międzyczasie udoskonaliłem przepis na zupę, ale o tym opow iem innym razem).
tym razem inspiracją był post na newsach.
opis jest zasadniczo jasny, ale jeśli ktoś z czytających nie wie jak do tego podejść – poniżej opis ze zdjęciami co i jak.
najpierw kilka uwag ogólnych:

  1. używamy piersi kurczaka, ale one nie będą "suche" jak to zazwyczaj bywa. zdecydowanie nie.
  2. w żarciu jest sporo porów, ale smakują one rewelacyjnie – zupełnie inaczej niż się spodziewałem. naprawdę
  3. przygotowanie żarcia w/g tego co poniżej to około doby, z tym, że to czas oczekiwania. samej roboty jest około 15 minut.
  4. podane ilości są orientacyjne. jak zamiast 4 piersi zrobicie 2, to trzeba też zmniejszyć ilość porów.

ok. jak już podstawy są jasne, to lecimy.
zaczynamy od porów:

na zdjęciu są 2, ale finalnie dałem 3 sztuki.
pory kroimy w tzw. talarki:

taka uwaga – z pora zdejmuje sie zewnetrzna warstwe, potem odkrawa korzonki i tnie na talarki. tniemy pora na takiej długości by talarki wychodziły "spójne". potem znowu zdzieramy warstwę, i dalej kroimy. ze standardowego pora wykorzystuje około 60% jego długości na talarki.
pory wrzucam do garnka:

i solę. ilość soli – w/g uznania. na 3 pory wsypałem do środka mniej więcej 1 łyżeczkę soli.
garnek (czy cokolwiek tak naprawdę) wstawiam do lodówki. na kilka godzin.

realnie – pory "robię" wieczorem – i na następny wieczór je używam. czyli w lodówce spędzają około 20 godzin.
następnego dnia rano wyciągam z lodówki kurczaki – piersi, i rozmrażam. jeśli masz rozmrożone, to ten etap można pominąć 🙂
po rozmrożeniu (w moim przypadku to koło 12:00 jest – co utrudnia robienie tego dania w czasie chodzenia do pracy), wykładamy kurczaki na deskę:

jak widać – oddzieliłem z piersi mniejsze kawałki tak aby były "luzem". nie jest to konieczne – tak mi po prostu było wygodniej przygotować.
nasŧępnie – biorę czosnek

wyłuskuję z niego ząbki – mniej więcej po dwa ząbki na pierś.

tu uwaga – w oryginalnym przepisie czosnku nie było. ja dodałem i sobie chwalę. można dodać więcej jak ktoś lubi, jak nie – bez czosnku też smakuje super.
czosnek zgniatam:

i wcieram w kurczaki:

następnie, biorę "warzywko" (inne nazwy: wegeta, kucharek, pewnie są też inne):

i lekko obsypuję nim kurczaki:

nastepnie, biorę sporą miskę i układam w niej kurczaki:

w międzyczasie podsypuję warzywko, tak aby każdy kurczak był z obu stron obsypany.

po wrzuceniu wszystkich kurczaków do miski wstawiam ją do lodówki:

i mam znowu kilka godzin wolnego. ciąg dalszy następuje wieczorem – można o 16, można później. im później tym zasadniczo lepiej dla smaku, gorzej dla zdrowia (bo kto późno je i potem idzie spać …). jak już mnie najdzie głód, nastawiam piekarnik na 180 stopni, i biorę brytfannę:

tu uwaga – ja mam taką szklaną, ale każda może być. w szczególności – pierwsze 2 "iteracje" robienia kurczaka robiłem w takich jednorazowych foremkach "jana niezbędnego" z supermarketu.
nastepnie, biorę masło:

i smaruję dno i boki, aż całość będzie wysmarowana:

tu kolejna uwaga – tych jednorazowych nie trzeba smarować. a przynajmniej – ja nie smarowałem i wyszło ok.
następnie – do brytfanny wrzucam pory z lodówki. jak coś z nich "wyciekło" – to też wlewam:

pory układam równo i na nich kurczaka. jeśli jest możliwość – dobrze jest zostawić trochę miejsca między kurczakami – ja nie miałem takiej możliwości:

następnie, biorę majonez – sam używam kieleckiego, ale pewnie na każdym wyjdzie dobrze:

i układam grubą warstwę na kurczakach (jeśli są przerwy między kurczakami, to w nich nie dajemy majonezu):

następnie na to – tzn. na majonez, czyli w moim przypadku na całą powierzchnię, układamy plasterki (nie za grube, takie standardowe, kanapkowe) żółtego sera. ser musi być bez-dziurkowy. innych specjalnych życzeń nie ma – sam użyłem morskiego:

gotowe. w międzyczasie piekarnik powinien się już dobrze rozgrzać. więc przykrywam brytfannę (ale np. tych jednorazowych nie przykrywałem, a jak raz przykryłem to wyszło nie za dobrze) i wsadzam do piekarnika – tak po środku:

i czekam godzinę. po godzinie całość wygląda tak:

po wyłożeniu na talerz wygląda w ten sposób – może mało apetycznie, ale to naprawdę jest fenomenalnie dobre:

i to wszystko. całość przygotowań trwała krócej niż pisanie tego wpisu 🙂
smacznego.

eksperymenty kuchenne

przedwczoraj przypadkowo zobaczyłem w telewizji program kulinarny. nie wiem jaki miał tytuł czy kto prowadził – telewizor włączyłem w trakcie, i wyłączyłem przed końcem.

co istotne – kobieta którą tam pokazywali robiła małże w interesującym rosołku. o ile małży nie zrobię, o tyle wymyśliłem, że na bazie tego “rosołku" zrobię zupę rybną.

uprzedzając fakty – wyszła *rewelacyjnie*. kilka rzeczy muszę poprawić, ale żarcie wyszło tip-top.

co będzie potrzebne?

  • 2 papryczki ostre
  • kawałek świeżego imbiru
  • czosnek
  • cebula
  • bazylia (listki)
  • majeranek (użyłem normalnie takiego sypanego, suszonego).
  • jakaś ryba. ja użyłem dwóch sporych dzwonek łososia. surowych. waga łączna około 0.5 kg.
  • opcjonalnie olej rybny (zdjęcie niżej)
  • sól, pieprz, ewentualnie “warzywko" czy inna taka gotowa przyprawa mieszana.

disclaimer: zdjęcia jakie są takie są. jestem leniwy i nie chciało mi się kadrować i poprawiać. jak będę miał nadmiar czasu (hehe) to poprawię.

zaczynamy od postawienia na gazie (małym na razie, tak aby się powoli podgrzewało) wody:

DSCN7057.JPG

i dosypaniu do niej soli:

DSCN7058.JPG

potem zabieramy się za szatkowanie składników.

imbir. oryginalnie wygląda tak:

DSCN7054.JPG

po obraniu ze “skórki" i odcięciu nadmiarowych “wypustek", zostaje tyle (obok wykałaczka, dla pokazania skali):

DSCN7055.JPG

to szatkujemy na kawałeczki:

DSCN7056.JPG

i wsadzamy do miseczki (nie do wody!)

teraz papryczki:

DSCN7059.JPG

teraz, trzeba wyciąc ze środka nasionka. kroimi więc na pół (wzdłóż) i wyciągamy nasionka:

DSCN7060.JPG

a to ciachamy na kawałeczki:

DSCN7061.JPG

i do miseczki (tej gdzie leży imbir).

ciachamy cebulkę. w moim przypadku 2, raczej mało-średnie:

DSCN7065.JPG

ciachamy na nie za duże kawałki:

DSCN7066.JPG
i znowu do miseczki.

na koniec czosnek:

DSCN7063.JPG

wycinamy z niego 3 ząbki (lub więcej jeśli wasze ząbki czosnku będą mniejsze):
DSCN7062.JPG

czosnek nie w kostkę, ale w plasterki. cieniutkie:

DSCN7064.JPG

teraz całość (imbir, papryczki, cebulki i czosnek) do wody. idea jest taka, że w tym momencie woda powinna być już bardzo gorąca. wręcz wrząca.

po wruceniu całośc wygląda tak:

DSCN7067.JPG

teraz dorzucamy majeranek:

DSCN7068.JPG

tak na oko jedną łyżeczkę:

DSCN7069.JPG

do tego drobno posiekane liście bazylii:

DSCN7070.JPG

i zostawiamy by się dobrze wszystko wygotowało.

ten etap trwa około 30 minut.

w tym czasie bierzemy 2 dzwonka łososia

DSCN7071.JPG

i kroimy. kroimy tak, aby wykroić jak najwiecej mięsa bez ości i skóry. to mięsko kroimy na kawałki. ja pokroiłem na takie:

DSCN7073.JPG

ale są trochę za duże. spokojnie mogą być mniejsze.

resztę mięsa, wraz z oścmi, skórą itd zostawiamy na desce do krojenia:

DSCN7072.JPG

i czekamy aż minie okres wygotowywania warzyw.

jak uznamy, że “już" (ja poznałem po tym, że wyłowiony płatek czosnku rozpłynął mi się w ustach przy dotknięciu językiem), wrzucamy do garnka te wszystkie “resztki rybne" – ze skórą, ośćmi itd.

DSCN7074.JPG

teraz – jeśli chcemy uzyskać intensywniejszy smak (ja chciałem i nie żałuję) dodajemy sos rybny. sos rybny wygląda tak:

DSCN7075.JPG DSCN7077.JPGDSCN7076.JPG

sosu dodajemy mniej więcej jedną łyżkę stołową:

DSCN7078.JPG

i całość znowu zostawiamy. w moim przypadku było to około 30 minut. ideałem jest rozgotowanie ryby w całości, ale to się pewnie nie uda. więc gotujemy ile sie da.

w międzyczasie próbujemy czy zupa nie ma smaku zbyt “odjechanego" w jakąś stronę.

moja była nie-słona, więc dodałem łyżkę stołową warzywka:

DSCN7081.JPG

i to był największy popełniony błąd. za dużo. 2/3 tego byłoby zdecydowanie lepiej.

po tych mniej więcej 30 minutach, zupa wygląda mniej więcej tak:

DSCN7083.JPGDSCN7082.JPG

teraz część trudna – manualna 🙂

zupę przelewamy przez drobno-ziarniste sitko do innego garnka. to co zostało w sitku (ości, mięso, skóra, warzywa), przeciskamy przez sitko do zupy:

DSCN7084.JPG

nie wygląda to zbyt apetycznie, ale robi się szybko 🙂

po zakończeniu operacji miałem w garnku coś takiego:

DSCN7086.JPG

co miało już bardzo fajny smak.

teraz – dorzucamy do tego pokrojone i zostawione wczesniej kawałki ryby bez ości.

DSCN7087.JPG

i znowu zostawiamy tym razem na małym ogniu. w międzyczasie mnie się okazało, że trzeba dolać wody. więc dolałem. ogółem poszło około 4 litrów wody.

po jakimś czasie (mniej więcej kolejne 30 minut) całość wygląda mniej więcej tak:

DSCN7088.JPG

i można nakładać:

DSCN7089.JPG

całość wyszła *bardzo* jadalna.

uwagi na koniec:

  1. za dużo warzywka przeszkadza. da się zjeść i to bez problemów. ale mniejsza ilość dałaby lepszy smak
  2. wcale nie jest tak ostre jak by składniki sugerowały
  3. posiadanie blendera umożliwiłoby zrobienie z tego kremu rybnego. ale nie mam 🙁

dodatkowe podziękowania należą się uli za pomoc, oraz mojemu ulubionemu sklepowi – emma supermarket w ursusie pod warszawą (przy skrzyżowaniu spisaka i alej jerozolimskich) – mają wszystko.

jeśli szukacie niestandardowych sosów, dodatków czy np. dobrych wędlin – z czystym sumieniem polecam wizytę. sklep jest nie za duży, ale mają olbrzymi wybór różnych rzeczy (anegdotka: kiedyś szukaliśmy po supermarketach makaronu ryżowego. nigdzie nie było. u nich było z 20 rodzajów!).

smacznego 🙂